środa, 26 grudnia 2018

Pastele KOCH-I-NOOR soft recenzja

Sławne pastele KOCH-I-NOOR, co tu więcej dodawać na początek, każdy wie o jakie chodzi



Już od lat przedszkolnych moja mama zapisywała mnie na wszelkie zajęcia artystyczne w pobliskim domu kultury. Na tych zajęciach po raz pierwszy zetknęłam się z suchymi pastelami koch-i-noor. Jak dla dziecka to był szczyt marzeń posiadać takie kruche, intensywne kredki.
Na początku dostałam 12 sztuk, które zostały zrysowane na dziecięcych rysunkach.
Potem kolejne pudełeczko 12 sztuk, które mam do dziś już w lepszym stanie.
Następnie dokupiłam zestaw 12 sztuk brązów, jeszcze trochę na sztuki.

Ostatni pastelowy zakup to 72 szt. , co zainspirowało mnie do stworzenia tego postu.
Omówię charakterystykę pasteli (opakowanie, wygląd, moc pigmentów, miękkość), dobór kolorów w opakowaniu i ich rzeczywisty wygląd oraz dostępne zestawy do kupienia.
Tak więc, zaczynamy!

Opakowanie

Pamiętam, że kiedyś pastele pakowane były w pudełka kartonowe z zabezpieczeniem ze steropianu. W tych bardzo tanich wersjach do dziś można kupić w takiej postaci, lecz w wersji artystycznej pastele zabezpieczone są miękkiej gąbce i w dodatkowym kartoniku.




Większe zestawy pakowane są w oddzielnych tackach, np. zestaw 72 kolorów rozdzielony jest na 3 tacki po 24 kolory. Zabezpieczenie jest takie same- gąbka, karton. Wszystko pakowane jest w ozdobne opakowanie informujące o producencie i liczbie kolorów.




Możliwe jest także zakupienie zestawu w drewnianej kasetce po 48 i 120 sztuk. Tylko musimy liczyć się ze wzrostem ceny. (osobiście postanowiłam sama zrobić sobie taką kasetkę, może i podzielę się w przyszłości w jaki sposób...).


W Polsce najbardziej popularny jest komplet 12 , 24 i 48 sztuk. 72 i 120 sztuk to rzadkość.
Są także dostępne zestawy specjalne, czyli zestaw 12 brązów lub szarości.

Kupienie pasteli na sztuki to też nie problem, w wielu sklepach artystycznych jest taka możliwość.


Wygląd

Pastele to okrągłe sztabki o długości 7,5 cm i średnicy 1 cm.

Początkowo posiadały przyklejony papierek, jednak teraz został on zastąpiony folią, którą jest o wiele łatwiej 'obrać'.
Zdarza się jeszcze teraz kupić na sztuki te w papierkach. Praca jest o tyle utrudniona, że czasem gdy papier nie chce zejść trzeba skrobać pastel nożykiem. Tutaj wielki plus dla producenta, że rozwiązał ten problem.

Folię zdejmujemy ciągnąc za brzeg. Dzięki nacięciom z boku możemy tylko trochę obrać.

Dzięki przeźroczystej folii łatwo można określić kolor pasteli.


Pigmenty i miękkość

Pastele pozostawiają wyraźną i nasyconą kolorystycznie kreskę.
Pigment mają dobry, czyli mocny.

Pastele są przyjemnie miękkie, ale nierówno miękkie.
Zauważyłam że kolor nr. 18, czyli paryski błękit jest zdecydowanie twardszy od reszty. Zdarzają się jeszcze kolory trochę twardsze i trochę miększe od większości. Miękkości nie jest konsekwentnie równa.


Domyślam się, że problem może tkwić w rodzaju pigmentu, ale to sprawa produkcyjna, o której nie mam bladego pojęcia.


Dobór kolorów

Gama kolorystyczna pasteli jest bardzo szeroka. Nie ma problemu w kupieniu pożądanych kolorów na sztuki, dostępne są praktycznie w  każdym sklepie dla plastyków, a nawet w zwykłym sklepie papierniczym czy supermarkecie.

Na próbniku przedstawiłam kolory z zestawy 72 kolorów na szarej kartce, na której można sprawdzić krycie pasteli.


Kolory z kompletu 12, 24, 48 są zawarte na tym próbniku. Dodatkowe brązy i szarości częściowo pokrywają się z próbnikiem.

Opinia

Uważam, że pastele wypadają bardzo dobrze w stosunku do ich niskiej ceny.

  • Idealnie nadają się dla początkujących, jak i zawaansowanych rysowników. 
  • Szeroka gama kolorystyczna zadowoli każdego.
  • Przyczepiłabym się jedynie niektórych twardości pasteli, powinny mieć równą miękkość, ale nie ma co narzekać, nadrabiają niską ceną.
  • Dobrze kryją, świetnie się mieszają.
  • Łatwo dostępne
  • Dzięki starannemu zabezpieczeniu pasteli są całe, niepokruszone

Jak zastanawiasz się nad kupnem- możesz brać je w ciemno, na pewno zadowolą cię.

A wy co sądzicie o tych pastelach? Macie już komplet? Czy planujecie kupno?

środa, 19 grudnia 2018

Etui na pędzle DIY

Dziś trochę o moim kombinatorstwie, no bo zwykłe sklepowe etui są nudne i bee, więc zrobiłam jedyne w swoim rodzaju, unikalne etui. Dziś opowiem w jaki sposób.




W sklepie możemy dostać etui zapinane, zwijane... i tyle? Żadne nie spełniało moich wymagań, więc wymyśliłam, że mój piórnik ma być pojemny, duży (żeby długie pędzle się zmieściły), zamykany i niepowtarzalny.

Pomysł dopracowywałam i przekształcałam przed długi czas, ale najbardziej czasochłonne było szukanie materiału i zabranie się za pracę. Nie jestem fanem siedzenie przy maszynie, dziergania i różnego tego typu prac, ale posiadam takie umiejętności. Sięgam po maszynę, szydełko czy igłę jak zaplanuję coś zrobić dla siebie lub na prezent dla kogoś. Robię tylko gdy muszę.
Nie mam cierpliwości do tego typu prac, więc podziwiam osoby, które ją mają.


Jeżeli masz problem z wymyśleniem i dopracowaniem planu pracy- weź kartkę i narysuj wszystko :)

Chciałam aby piórnik był zrobiony z dwóch materiałów - wewnątrz i na zewnątrz. Na zewnątrz chciałam dać jedynie jeans z jakiś nieużywanych, starych spodni, ale trochę go zabrakło na brzegach, więc postanowiłam wszyć kawałek materiału z kwiatkami, co było strzałem w dziesiątkę.



Problem pojawił się ze znalezieniem odpowiedniego materiału do środka. Nic co miałam w domu nie odpowiadało mi kolorystycznie i gramaturowo. Chciałam użyć grubszych materiałów, aby etui było sztywne. Nie chciałam bawić się w żadne wzmacniacze między materiały.
Stanęło na filcu, bo jest łatwo dostępny.

Oczywiście miałam na myśli inny kolor, ale wzięłam co było w sklepie. Chciałam chociaż zacząć szyć, a nie ustać na projekcie :)



Wszystko szyłam na maszynie i czas potrzebny na same szycie wyniósł do 3 godzin, w czym rozpracowywałam działanie maszyny, trochę prułam.
Nie pierwszy raz siedziałam przy maszynie, ale moje umiejętności nie są na tyle wielkie, aby zszyć idealnie od razu.

Pędzle które są w użyciu najczęściej trzymam w piórniku
Równocześnie myślałam nad zamknięciem. Z racji, że to miał być długi piórnik trzeba było dać zamknięcie w dwóch punktach, aby materiał się nie odginał na rogach.

Miałam do wyboru guziki, rzep i taśmy. Wybrałam taśmy. Zakupiłam wstążkę bawełnianą, zrobiłam ładne wykończenie końcówek i przyszyłam do brzegu w mniej więcej podobnych odległościach. Na zdjęciu można zobaczyć w jaki sposób się zamyka.



Do środka dałam gumkę (udało mi się dostać taką, która imituje tasiemkę), którą przyszyłam wraz z wzmocnieniem, bo wiadomo, że filc nie jest odporny na rozciąganie. Po prostu między filcem a gumką wszyłam wcześniej wspominaną wstążkę bawełnianą.

Ciężko było znaleźć odległość, na jaką mam robić przegródki na pędzle, więc wszyłam je w różnej odległości, bo mam różnego rozmiaru pędzle. Zależność jest taka, że jak chcesz mieć szlufkę np. na kredkę, to musisz ją zrobić mniejszą od kredki.

Na koniec obszyłam wszystko lamówką, aby zakryć brzydkie brzegi i ładnie wykończyć całość.


Piórnik spisuje się świetnie. Mogę sobie go powiesić za paski, wtedy przy pracy nie muszę szukać pędzli. Przede wszystkim chroni je przed zniszczeniem oraz ładnie się prezentuje.


A wy macie etui na pędzle? A może robiliście tego typu piórnik? Pochwalcie się, chętnie zobaczę :)

środa, 12 grudnia 2018

Portret psa rasy malamut

Obraz malowałam w mojej ulubionej technice, czyli farbami olejnymi na płótnie 50/70 cm.



 Robiony na zamówienie ze zdjęcia.Cieszę się, że udało mi się oddać charakter zwierzaka na obrazie.  Właścicielka psiaka popłakała się gdy pokazałam gotowy obraz. Piesio w tym czasie choruje i niewiele życia mu zostało, a na obrazie jest ujęty w pełni sił i zdrowia, dlatego wzbudził tak wielkie emocje.

Tło musiałam zmienić,bo oryginalnie w tle był szary beton. Wpasowałam psiaka na łąkę z trawą, aby nadać pogodny i lekki charakter portretowi.
Niestety nie wiem jak malamut miał lub ma na imię (nie wiem czy jeszcze żyje).


Obraz malowało mi się bardzo lekko, temat psów jest bardzo wdzięczny dla mnie. Tworzenie obrazu to była dla mnie czysta przyjemność :)

A wam jak się podoba obraz?

czwartek, 6 grudnia 2018

Jak zrobić węgiel rysunkowy?

O węglu rysunkowym wspominałam już we wcześniejszym poście tutaj . Dziś podam opracowany wieloma próbami przepis na domowy węgiel do rysowania.



Jak powstaje węgiel rysunkowy?

Wyrabiany jest najczęściej z drzewa wierzbowego. Daje ono miękką i nasyconą kreskę. 
Do wyrobu można użyć dowolnego drzewa liściastego. Każdy gatunek da różną miękkość i odcień szarości.

Drewno jest poddawane obróbce termicznej bez dostępu tlenu. Dzięki temu nie pali się, a przekształca się w węgiel. 
(było to na chemii w gimnazjum, a teraz w podstawówce, dział chemia związków węgla)

Potrzebne będzie:
  • obrane gałązki z dowolnych drzew liściastych o dł. 7-15 cm i średnicy nie mniejszej jak 0,7cm i nie większej jak 2,5cm
  • folia aluminiowa, najlepiej gruba, ale zwykła kuchenna też się nada
  • źródło ciepła: ognisko, piekarnik, kominek
Z doświadczenia wiem, że lepiej przygotować więcej gałązek jak za mało. W wyrobie węgla trzeba wyczucia. Na początku miałam same odpadki i trochę minęło zanim opatentowałam wyrób. Pewnie dzięki moim radom będziecie mieć ich mniej, ale lepiej zostawić sobie margines błędu.

Testowałam też czy suszenie gałązek ma znaczenie. Okazuje się że ma. Wysuszone są bardziej suche i prawdopodobnie minimalnie jaśniejszą kreskę dają, ale to już małe niuanse. Najlepiej wyrabiać nie wcześniej jak kilka dni po ścięciu, a jak przeleżą pół roku też nic się nie stanie.

Pamiętajmy także że gałązki z sękami mogą utrudniać nam lekko rysowanie. Drewno jest w tym miejscu zawsze twardsze. Ja po prostu odcinam podczas rysowania część węgla z sękiem, jeżeli takowy napotkam i problem z głowy.


Jakie drzewo wybrać?
Osobiście wybieram z różne gatunki. Tak jak pisałam wcześniej, każdy daje inny efekt. 
Dąb jest twardym drzewem i daje zwarty, twardy węgiel. Za to brzoza i wierzba dały średnio miękki węgiel.
Według mojego testu topola biała dała bardzo czarny i mięciutki węgiel.
Polecam wypróbować różne drzewa, aby znaleźć te najlepsze dla siebie.



Wyrabianie

Kilka gałązek zawijamy szczelnie folią. Okręcam kilka razy dla pewności, że tlen się nie dostanie. Inaczej zrobimy z gałązek ognisko zamiast węgla (w sumie robienie węgla to świetna okazja na ognisko).

Rozdzielam gałązki na kilka paczek w razie by jakiś zestaw nie wyszedł. Kładę je płasko, rzędem, tak jak sardynki w puszce się układa.

Następnie wkładam tam gdzie gorąco, czyli do piekarnika, ogniska, grilla czy kominka.



W piekarniku najlepiej umieścić je na samym dole na kratce czy blaszce. Folia może się przypalić do dna, a szkoda piekarnika. W trakcie pieczenia jedzonka można umieścić gałązki w piekarnika, bądźmy eco i nie zużywajmy niepotrzebnie prądu czy gazu.
Temperatura od 180 do 220 się nada. Jeżeli masz ochotę przetestować w niższej lub wyższej- czemu nie, daj tylko znać czy się udało :)

Pieczemy w zależności od grubości drewna, ale jest to około czas od godziny do dwóch. Za długo trzymany węgiel po prostu się przepali i będzie się kruszył w rękach.
Zawsze możesz wyjąć wcześniej i sprawdzić. Jeżeli jeszcze widać w nim drewno, włóż z powrotem. Tylko nie zapomnij owinąć szczelnie folią!

W ognisku, grillu i kominku zagrzebujemy w żar, kiedy ogień się wypala. Ale gdy żar się wygasza węgiel może nie wyjść już.Uważajcie aby nie przebić folii, bo inaczej dostanie się tlen. Trzymamy tyle czasu co w piekarniku. 

Radzę zostawić w folii i odłożyć do ostygnięcia. Po całkowitym ostygnięciu możemy już rysować!


Życzę powodzenia w wyrabianiu, obowiązkowo pochwalcie się wrażeniami :) 

wtorek, 9 października 2018

Statuetka do szkoły muzycznej

Na początku roku 2018 ruszył konkurs na statuetkę, którą dostali absolwenci I i II stopnia Państwowej Szkoły Muzycznej w Olsztynie 

Początkowy etap polegał na oddaniu szkiców statuetki. Docelowe statuetki wybierała dyrekcja 'muzyka'.
Wzięłam się do roboty i zaprojektowałam co tylko przyszło mi do głowy. Ostatecznie wybrałam docelowe dwie statuetki i zrobiłam gotowe szkice.
Często tak bywa w życiu, że wszystko nagle jest przeciwko naszym działaniom. Tak było w moim przypadku. Ilość lekcji do odrobienia się nawarstwiła, więc musiałam odkładać pracę na inny dzień. W wolny weekend zabrałam się do pracy, lecz niestety złapała mnie mocna migrena. Nie dałam się pokonać, więc opornie, ale zrobiłam szkice wśród paniki 'nie zdążę' (bo to w poniedziałek był ostateczny termin).



Oddałam dwa wyżej prezentowane projekty. 
Się tak złożył, że jeden z nich został wybrany (ten po prawej). 
Bardzo zależało mi na tym konkursie, więc byłam przeszczęśliwa, że wybrali mój projekt i docenili pracę.

Docelowo planowałam zrealizować go w szkle jako grawer, lecz dyrekcja poprosiła mnie aby zrobić go w ceramice.

Etap drugi to była realizacja modelu. 
Więc zaczęłam ponownie zabawę z ceramiką. Temat wydał mi się obcy, ostatni raz miałam z nim styczność dwa lata temu, ale co mogę wiedzieć o technologii, skoro wybrałam inny kierunek, więc się tego nie uczyłam.
Po obgadaniu z nauczycielami rzeźby i ceramiki zmodyfikowałam projekt, więc ostatecznie wyglądał tak:

Zrobiony został na zasadzie odcisku, czyli: najpierw ulepiłam figurkę z gliny z dbałością o detale, zalałam gipsem na płaskiej powierzchni, a potem do wyschniętej gipsowej formy wciskałam glinę ceramiczną. Po lekkim przeschnięciu odchodziła od formy, wyjęłam ją i odstawiłam do całkowitego wyschnięcia, a na koniec wypalanie w naszym szkolnym piecu ceramicznym.

Forma statuetki musiała być prosta i łatwa w powielaniu. 

Ostatecznie mój projekt wygrał na statuetkę za I i II stopień szkoły muzycznej.
Teraz pozostało zrobienie 65 kolejnych.

Dorobiłam 3 następne formy i takim sposobem mogłam uzyskać do 8 figurek dziennie. Jeżeli wilgotno było- jedynie 4. 

Projekt dalej miały pociągnąć inne osoby w szkole, ale w międzyczasie była majówka, brakowało chętnych ludzików, a termin szybko gonił, dlatego postanowiłam w majówkę siedzieć przy wyciskaniu z form i przyjąć w całości zamówienie.

Udało się! Na styk, ale udało się wszystkie wycisnąć.
Potem musiałam przetransportować wszystkie do szkoły, w czym pomogła mi moja kochana ciocia.

Po wypaleniu należało poszkliwić, ale nie miałam bladego pojęcia w jaki sposób to się robiło, więc poprosiłam o pomoc nauczycielkę od ceramiki. Szkliwienie polega na nałożeniu specjalnego proszku (szkliwa) na glinę, najlepiej już wypaloną, a potem ponownie należy wypalić, aby szkliwo stwardniało i uzyskało docelową barwę i strukturę.

statuetki już z 'przecierką' ze szkliwa
kolejna warstwa szkliwa

Potem znowu do pieca ze statuetkami, a ostatecznie wyglądały w ten sposób:
Oczywiście z tyłu była naklejona plakietka z informacjami dla kogo i z jakiej okazji.

Dopiero niedawno odebrałam nagrodę za projekt (przesunięte przez wypadek o którym wspomniałam we wcześniejszym poście), a za realizację szkoła zafundowała mi opłacenie internatu do końca mojej edukacji w plastyku. 


Dlaczego o tym piszę?

Nie tylko aby się pochwalić sukcesem, jestem bardzo z siebie dumna, ale też po to aby pokazać ile czynności składa się na sukces. Chcę też zachęcić, abyście dążyli do celu, nawet kiedy jest pod prąd, bo warto. Nie zwracajcie uwagi na przeciwności, walczcie o samego siebie.


A wy? Wygraliście już coś w konkursie artystycznym? 

wtorek, 18 września 2018

Do czego wykorzystać niechciane kredki?

Na pewno każdy kto siedzi trochę w rysowaniu kredkami zna to uczucie kiedy kupuje zestaw, który miał służyć do wszystkiego, miał być tym perfekcyjnym, wymarzonym. Trzymamy opakowanie patrząc na kolorki, oczki się świecą, planujemy wielkie realizacje, chwytamy kredki przykładamy do papieru ... a okazują się najgorszymi jakie miało się w łapkach. 
Często budżet nie pozwala na zakup nowych, dobrych, często drogich kredek i niestety jesteśmy skazani na słabsze. Co więc z nimi możemy zrobić?



W internecie jest tona recenzji kredek, co jest często oglądane aby móc kupić wymarzone przybory. Minimalizuje to trafienie złego produktu. Wtedy wiemy czego się spodziewać po przyborach, ale nie mamy pewności czy akurat do nas będą dopasowane kredki. Każdy ma inny gust i rękę. Polecam popytać znajomych czy mają kredki z firmy co nas interesuje, może pożyczą na mały teścik.
Dobrze też kupić kredkę lub kilka na sztuki, będzie to mały wydatek w stosunku do całego pudełka.

Ale niestety zdarza się natknąć na ten niechciany egzemplarz. Oczywiście odradzam wściekłe wrzucanie do kosza (mimo że damy wtedy sobie miły upust emocji), bo najzwyczajniej szkoda. Pamiętajmy że marnotractwo to wykałaczka w oko naszej kochanej Ziemi. Warto dlatego pomyśleć co takiego można z nimi zrobić.
Zdarzyło się, że znalazłam się w takiej sytuacji, więc z chęcią się podzielę moimi pomysłami.



Opcja nr 1: szkice pod rysunek

Nie muszę mówić jakie denerwujące jest wymazywanie ołówka, dzięki któremu robiło się szkic. Moje lenistwo jest na tyle duże, że całkiem porzuciłam szkic ołówkiem przy rysowaniu kredkami czy malowaniu akwarelą. Po prostu zapominam wymazaniu ołówka, a potem denerwuję się, że tam jest i nie da się go wymazać.

Potrzeba matką wynalazku i zastosowania.
Sięgnęłam po kiedyś kupione kredki Staedtela ołówkowe (zbyt kusiło sprawdzenie czy ich ABS działa, więc trzeba było kupić), które świetnie się wymazują zwykłą gumką (tak, ich ABS działa, testowałam na 'przypadkowym' wysypaniu na płytki i to nie raz). Okazało się, że nadały się do szkicu genialnie. Mają jasne kolory, które w efekcie końcowym zanikały w rysunku i malarstwie. Wieść o porzuceniu wymazywania ołówka wprawiła mnie w euforię.

Myślę, że każde twardsze kredki będą nadawać się do szkicu. Tylko warto kolor odpowiednio dobrać do kolorystyki obrazka.

Opcja nr 2: Tło

Tło to istota zżerająca nasze kredki w tempie ekspresowym. Nasze serduszko dostaje wielkich palpitacji, kiedy kurczą się nasze ukochane kredki.
Lepiej więc zachować zdrowe serduszko i sięgnąć po te gorsze kredki, a niech giną zarysowując rozległe powierzchnie.

Tutaj połączyłam kredki i akwarelę
Opcja nr 3: Poznanie kredki

Istnieje też sytuacja, że zakupiliśmy drogie medium i nie trafiło w nasz gust. Opcja świetna dla osób ambitnych, to poznanie ich charakterystyki, może nauczymy się czegoś nowego?
Mamy szeroki wachlarz zapoznawczy: zróżnicowany papier, różne sposoby stawiania kreski, oglądanie szpica pod lupą, test trwałości na upadki (jeżeli są odporne na upadki), co się dzieje jak poznamy je z inną rasą kredek... i tak w nieskończoność.
Dobrym pomysłem jest przekopanie internetu w celu znalezienia osób, które nimi rysują. Na pewno w ich pracach znajdziemy jakieś wskazówki.

Opcja nr 4: Próba łączenia z innymi mediami

To bardzo rozwijająca opcja. Czysty pretekst do eksperymentów i łączenia różnych technik. Może połączymy kredki z pastelami, akwarelami, akrylami... Może znajdziemy połączenie idealne dla nas.



Opcja nr 5: Zestaw w plener

Wszelkie rysowanie poza naszym bezpiecznym gniazdkiem w domu może się mocno odbijać na kredkach. Zestaw plenerowy skazany jest na życie w ciężkich warunkach. Nie raz zdarzyło mi się upuścić kredki, czy zalać kawą. Opcja z gubieniem, zostawianiem na noc na zewnątrz czy porwaniu przez zwierzaka też wchodzi w grę.
Szkoda nerwów, aby ofiarą padł nasz ukochany zestaw, lepiej poświęcić ten gorszy.

Opcja nr 6: Wyzbycie się

Niestety bywa tak, że nie przydają nam się do niczego. Kredki płaczą w kącie i tylko kurzą się. A może jest wokół ciebie ktoś, kto marzy o takich kredkach? Zrób mu niespodziankę, na pewno osoba będzie wdzięczna.
Można też oddać do pobliskiej szkoły, świetlicy czy domu pomocy. Na pewno kredki będą szczęśliwe z takiego losu.

Gdy produkt jest dobrej jakości można spróbować odzyskać część funduszy i sprzedać za połowę ceny. Nie zapomnijcie powiedzieć Goodbye niechciane kredki.



Może macie jeszcze jakieś pomysły? Piszcie w komentarzach
Razem zażegnamy erę niechcianych kredek!

Pozdrowionka i do następnego

poniedziałek, 19 marca 2018

Mała realizacja filmowa

Po kilku miesiącach pracy, odwlekania końca, mordowania się z programem przedstawiam wam moją pierwszą tak poważną realizacje filmową.

Witajcie!

Plan zdjęciowy odbył się w listopadzie, trwał około 4 godziny jednego dnia. Tak, zgadza się, tak dużo czasu na 1,5 minuty filmu. Pogoda nie współpracowała. Było bardzo zimno, a słońce cały czas zmieniało oświetlenie, bo raz było, a raz nie było. Na koniec ekipa była tak zmarznięta, że nikt prawie nie czuł swoich rąk. A składała się ona z dźwiękowca z mikrofonem kierunkowym, mnie- reżysera i operatora kamery, czyli lustrzanki na statywie, znajomej, która grała postać w pelerynie oraz klapsowej, która robiła klaps do synchronizacji dźwięku, pełniła rolę stażystki oraz dbała o rekwizyty i stroje.

Ja z klapsem
To że materiał jest nie oznacza, że to koniec pracy!
Dalej uczyłam się równocześnie montowania w programie Da Vinci Resolve oraz składałam wszystko w całość. Praca bardzo rozciągnęła się w czasie, bo równocześnie był koniec półrocza, święta, ferie... Zniechęcała mnie do pracy niewiedza gdzie i jakie narzędzia są, ale na szczęście już poznałam ich lokalizację. Nasz dźwiękowiec komponował muzykę w tym czasie, zadbał o odpowiednie atmosfery w kadrach i ładnie obrobił dźwięk.

Potem zrobiliśmy małe spotkanie, podczas którego przedstawiliśmy film, a teraz znajduje się już publicznie na youtube.

Pomysł na film poszukałam w sobie, dlatego przedstawia on moje wnętrze, podejście do życia. Tytuł
'Poszukiwaczka' wziął się od ciągłych poszukiwań i odkrywaniu siebie oraz świata. A resztę pozostawiam do interpretacji wam, widzom
Zapraszam do oglądania.


Powstał także kanał, już na poważnie, nazywający się Jukky_art na którym znajduje się ów film.

W realizacji mam kolejne filmowe pomysły, także myślę, że się rozkręcam :)

Pozdrowionka i do następnego