środa, 24 sierpnia 2016

"Dressage"

To już ostatnia praca, która była pokazywana na wystawie. Tym razem tradycyjnie- ołowki na dużym formacie. 

Witajcie!

Bardzo ucieszyłam się z tak miłych komentarzy pod ostatnim postem. (Ej, weźcie troche mnie zbanujcie) Jestem ciekawa czy ten konik przypadnie wam do gustu.

Na wystawie miało go nie być z powodu braku czasu na rysowanie. Pozatym po narysowaniu 1/3 jakimś cudem na papierze (no może nie cudem) pojawiła się złowroga kałuża wody.... Szybko za chusteczkę... ale i tak papier się pofalował. Prasowanie pomogło tylko trochę. Nadal widoczne były przydkie fałdy, plama miała około 10 cm, więc nie dało się tego zamaskować. Rysować, czy nie rysować? Trzy dni przed wystawą dałam sobie spokój ze zdążeniem na czas. Szkoda mi było rysunku, bo bardzo chciałam, aby powstał, dlatego powolutku kończyłam z zamiarem zawieszenia rysunku u siebie w pokoju- ot tak tylko dla siebie.

Dzień przed wystawą coś mnie tknęło, aby go skończyć. Więc na łeb na szyję pół nocy rysowałam, trochę snu i od rana znowu rysowałam. Skończyłam około 10.00, szybko zabezpieczyłam fiksatywą i tak oto konik skończony! Jest to ostatni koń jakiego rysowałam, teraz zajmuję się zupełnie innymi tematami, o czym już niedługo. (nie płacznie, konie wrócą, ale jeszcze nie teraz)

Tytuł: Dressage
Format: 58cm/70cm
Technika: ołówek

Rysunek na lekko kremowym, fakturowym brystolu.

To tyle na dziś, 
Trzymajcie się miło i do następnego!

I jeszcze jedno:
Kto wyłapie jako pierwszy błąd w anatomi zgarnia dedykację w kolejnym poście (tylnie nogi są w porządku, to skrót perspektywy)

środa, 10 sierpnia 2016

"Źrebaczek"

Pan źrebolek knabstrupowy, piękny i kolorowy!

Zaprezentowany na wystawie "Rozbrykany kolor" (wystawa widmo- każdy słyszał i nikt nie widział. Po prostu czekam na zdjęcia, jak o czymś pisać, to porządnie). Praca odebrana była bardzo pozytywnie, słyszałam opinie: "dwuwymiarowy konik", "wychodzi z kartki" , "co mnie podglądasz?!". Uważam prackę, za w miarę udaną, ze względu na ograniczenie pasteli. Kolor filetowy i brązy były zbyt blade, brakowało mi takiego porządnego, konkretnego koloru. 

Do rysowania użyłam pierwszych lepszych pasteli, jakie były pod ręką- czyli firmy pentel. Nawet dobrze pracowało się nimi, gdyby nie te blade kolory... 



Jak powstawał konik? Czarnobiałe zdjęcie, kolorowa kartka Cansona i tadam! Tutaj dwa zdjątka (WIPowskie, yeach)

Zawsze gdy pracuję w kolorze i zależy mi, aby obraz wyszedł po mojemu, jeżeli korzystam ze zdjęcia- zawsze czarnobiałego. Zdjęcie służy mi wyłącznie jako ściąga anatomii i cienii. Gotowe kolory fotografii bardzo ograniczają wyobraźnie. 

Zaś gdy biorę się za ołówkowy rysunek wybieram zdjęcie kolorowe. W kolorze jest owiele więcej szczegółów niż w czerni i bieli. 

Dziś tylko i aż tyle :) Ostatnio rozkręcam się z pisaniem, ale wisienkę na torcie pozostawiam nietkniętą, do czasu jak dostanę zdjęcia z wystawy (nawet wywiad w gazecie mam!). Więc pozostawiam waszą ciekawość w cierpieniu i idę rysować smoka...


sobota, 6 sierpnia 2016

Rozbrykane obrazy

Koniec maja-początek czerwca namalowałam dwa podobnie szalone, kolorowe i rozbrykane obrazy. Zostały wystawione na piewszej mojej wystawie "Rozbrykany kolor" o której już niedługo, a teraz napiszę trochę o szalonych konikach.

Pomysł na obrazy wziął się z głowy. Ot tak wyobraźnia podsunęła mi krótki filmik, na którym kremowy, prwie biały koń iskrzący się kolorowo bryka na łące.

Na początku nie planowałam niczego malować, dopiero wystawa zmotywowała mnie do działania.

Aby ułatwić sobie sprawę i zaoszczędzić na czasie, którego miałam za mało,(zależało mi, aby zdążyć do wystawy) konie najpierw rozrysowałam na kartkach z drukarki, potem zeskanowałam. Przerobiłam w komputerze tak, aby była wyłącznie czarny i biały kolor. Wybrałam się do punktu ksero i nadrukowałam na foliach A4.

Z taką podstawą i dwoma kartonikami formatu B2 wybrałam się do swojej szkoły, rzuciłam szkic z folii na kartki i pędzlem zaznaczyłam kontury na kartonach.

A potem dłuuuugo malowałam. Pierwszy obraz, "Galopująca dusza",  zajął mi dwa tygodnie. Było dużo dłubania, zamalowywania, malowania fragmentów od nowa i dużo frajdy. Zdjęcie podpowiadało mi trochę o anatomii, a reszta to była czysta fantazja.

Tutaj efekt końcowy:

"Galopująca dusza"
Akryl, karton B2
Gdy malowałam drugi obraz było owiele prościej. Musiałam tylko powtórzyć niektóre ruchy. Malowanie zajęło mi tydzień.
"Rozbrykana dusza"
Akryl, karton B2
Mimo, że sa tak podobne, są swoimi przeciwieństwami. Jeden brykający, nieokiełznazy, a drugi ułożony, galopujący.

Trzy tygodnie malowania w wolnym czasie (nie zapominajmy, że chodziłam jeszcze do szkoły), czy było warto? I to jak! Malowanie dało mi tyle radości i frajdy, że prawie wogóle nie musiałam się zmuszać, aby stanąć przy sztaludze. Jestem bardzo dumna z efektów i uważam koniki za moje dwie perełki. (ale drugi podoba mi się bardziej)

A wy co o nich sądzicie? Który bardziej wam się podoba?

poniedziałek, 1 sierpnia 2016

Troszkę o farbach olejnych

Pierwszy olej skończony! Dziś troszkę opiszę o tym jak mi z nim szło, ile było zmian koncepcji i sposobów ugryzienia tematu. 

A wszystko się zaczeło od mojej koleżanki, która uwielbia oleje (pozdrowienia dla Natalii). Razem mieszkamy w internacie, więc chcąc, nie chcąc chodziłam, podpatrywałam, patrzyłam i poprosiłam, aby dała mi troszkę wypróbować farbek. 
Pierwsze wrażenie było beznadziejne. Przyzwyczajona byłam do szybkoschnących akryli przy których nakładałam tysiąc warstw i żadna się nie mieszała. A tu farby schnął przez trzy dni, marzą się na płótnie, w każdej chwili można zdjąć całą farbę prawie do białego podkładu. Ale chyba najgorszym ciosem dla mnie był brak wody. Tego nie mogłam przeboleć. Próbowałam coś działać terpentyną, ale nie dość, że okropnie śmierdziało, to wszystko babrało się. 

Olej lniany, terpentyna, konsystencja farby, sposób nakładania- ujarzmić bestię wydawało się niemożliwe. 

Zwłaszcza, że źle podeszłam do samego malowania. Próbowałam dostosować swój styl malowania do farb, co wyglądało beznadziejnie i jeszcze gorzej szła robota. 

Długo obraz leżał owinięty w papier i zapomniany czekał na chwałę. A ja nie zabierałam się do roboty, bo nie chciało mi się babrać, a potem uważać, aby przez kilka dni w spokoju obraz wysechł. 

Koniec końców zawziełam się na Qunia i go namalowałam. Okazją była wystawa i fakt, że obraz miał być prezentem. Skupiłam się na swoim stylu i praca szła bardzo przyjemnie. Musiałam obrać zupełnie inną technikę nakładania farby i zmienić sposób myślenia. Dałam radę! Besztia ujaszmiona!

Z efektu jestem szczerze zaskoczona, bo od początku miałam wrażenie, że nic z tego nie wyjdzie. Chciałam, aby to był zachwycający obraz i przez właśnie takie myślenie ograniczyłam moją twórczość. Dopiero gdy chwyciłam pędzel z myślą "Wyjdzie, jak wyjdzie, idealne być nie musi" zaczeło coś powstawać.

Oto efekt pracy:
A tutaj ten sam obraz (znany z postu farby olejne: pierwsze starcie ) dla porównania. Tu był sposób działamia "musi wyjść idealnie"


Tak więc oleje wiele mnie nauczyły. Na przykład czerpania przyjemności z malowania i nieprzejmowania się efektem końcowym. Uświadomiły mi też, że najgorszy na starcie obraz może wyjść świetnie. 

Co do samej techniki: wymaga czasu i miejsca. Zdecytowanie jest to bardziej technika dla cierpliwych. Uważam jednak, że żadna opinia nie jest w stanie oddać charakteru tych farb. Trzeba po prostu przekonać się na własnej skórze. 

Moje odczucia są pozytywne i jest już w planach zakup olejów, obowiązkowo!

A wy malowaliście olejami? Jakie są wasze odczucia? Czekam na komentarze